Autor | |
Gatunek | przygodowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-03-11 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 738 |
Rozdział XII - Nowe spotkanie pierwszego stopnia
-----------------------------------------------------------------------
Przed gmachem siedziby kanclerza spotkał Dracena. W galowym mundurze zmierzał do oczekującego go fiakra. Skręcił ku Jamesowi, kiedy go zauważył, machając przepraszająco kobiecie, oczekującej go w powozie.
— Tak, jak prosiłeś, całe twoje udziały przekazałem do lorda — oznajmił. — Ale coś mi się wydaje, że nie jest tym zachwycony.
— Dziękuję, panie kapitanie. Czyli po wszystkim?
— Tak, królowa była hojna, jesteśmy bogaci — odpowiedział kapitan. — Nawet z biżuterii, każdy mógł wziąć coś na pamiątkę.
— Birt...?
— Pojechał do domu z dwoma cackami. Mówił, że to i tak niewiele za ciągłą rozłąkę i samotne wychowywanie szóstki dzieci. — Zaśmiali się. — Obecnie dłuższy urlop, a potem kompletowanie załogi. Wielu kończy służbę... Ty także raczej już do nas nie wrócisz...?
— Raczej nie... — Obaj pomyśleli o poległych marynarzach. I obaj, szczególnie o jednym. Ostatnim zmarłym podczas tego rejsu.
----------
Lord był sam.
— Może i trzymam twoje sprawy, ale skoro masz zarządzać majątkiem, drogi chłopcze, to wypadałoby, żebyś zaczął od nauki zarządzania własnymi finansami! Siadaj! — Otworzył szufladę. — Sztylet, pokwitowania lokat, karta do bankomatu, patent! — Wykładał po kolei na biurko. — I upoważnienie do zarządzania majątkiem Five`a! Na wypadek nieoczekiwanych splotów okoliczności! — Lord usiadł, powoli się uspokajając.
— Takich, jak dom Nathley? — zapytał James.
— Dom Nathley, James, nie jest moim pomysłem! — Lord nieco się wzburzył. — Czyżbyś się zgodził?! — najwyraźniej zakpił. — Nie musisz, jesteś bogaty! Nikt ci nie każe przyjmować tej posady! Jakakolwiek ona ma być... — Machnął ręką w zniecierpliwieniu. — Nie musisz już nic!
— Jest pan zły, że sobie poradziłem i nie muszę być zależny...?! — James rzucił oskarżeniem bez przekonania. Lord zareagował ironicznym uśmiechem.
— Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie ciebie jako lowelasa przepuszczającego majątek w domach uciech, więc nie, nie jestem ani zły, ani niespecjalnie mnie twój stan posiadania martwi... Sądzę... — Zaskoczył Jamesa wręcz jadowicie złośliwym uśmiechem. — Sądzę, że potrafię, jeśli zajdzie taka konieczność, zagrać na twoim poczuciu przyzwoitości. Ale to potem. Na dziś mam ważniejsze sprawy na głowie niż twoje malutkie, osobiste problemiki! — James uznał, że co fakt, to fakt. — Nowa nałożnica Króla Francji... Jest w niej coś niepokojącego... Ale to nie temat dla ciebie, zabieraj to! — rozkazał, w chwili rozlegającego się, znajomego dla obu pukania do bocznych drzwi.
Jak na komendę przewrócili oczami i nawet pozwolili sobie na krótkotrwały, niezbyt głośny i kwaśny zaśmiech.
Do gabinetu weszła jedna z dwóch dwórek, widzianych przez Jamesa poprzednio. Udała, że patrzy na Jamesa, niczym na mebel i dała znak ręką. Pokazała się Królowa i druga kobieta. Obaj mężczyźni ukłonili się z szacunkiem.
— Zmężniałeś, bosmanie — orzekła Królowa, nie starając się nawet ukrywać podziwu dla jego postury. — Młody, piękny i bogaty! — zauważyła. — I tylko zgrzyta mi twierdzenie kapitana, że byłeś grzeczny...? — Podeszła do niego, podając mu dłoń do ucałowania.
Zrobił to i skusił się na dyskretne rzucenie okiem na jej twarz. Przyłapała go i uśmiechnęła się zadowolona. Jako kobieta urodziwa, była także próżna i łasa, na tego rodzaju milczące komplementy.
Odeszła na kanapę. Usiedli wszyscy.
— Żadnej ściętej, sławnej głowy. Żadnej nowej podwiązki na nadgarstku — mówiła jakby do siebie. — Czy to tak uchodzi...? Psujesz sobie opinię...
— Spaliłem inkwizytora! — oświadczył James, wiedząc, że Królowa także o tym doskonale wie, skoro i niemal wszyscy w Anglii.
— A, tak! — udała, że sobie przypomniała. — Ale ten brak... — Ewidentnie pragnęła, żeby się wytłumaczył z niepopełnionych grzechów. Musiał zaryzykować wymianę poglądów, a poza tym rozumiał, że wcale nie jest jej łatwo. W czasie trwania jego rejsu, ją dwukrotnie próbowano zabić i przypuszczał, że oprócz zmartwień i trosk, w rzeczywistości nie cieszą jej wielce pałacowe rozrywki, tak zachwalane przez gawiedź każdego stanu.
— Tym razem współpracowaliśmy z pirackimi kapitanami — powtórzył za niewątpliwie jej znanym raportem Dracena. — Nie wypadało ich rąbać na kawałki, kiedy starali się być pomocni.
— Oczywiście. Któryś z kapitanów szczególnie?
James odczytał, co Królowa pragnie usłyszeć.
— Elizabeth Snowe — zaśmiał się w duchu.
— A, tak, Dracen wspominał. Podobno spędzaliście dużo czasu razem? — kłamała bezczelnie. — Na osobności...?
James zauważył rozbawiony, że lord zaczyna się wiercić na krześle. Był wyraźnie skonfundowany.
— Nawet jeśli takowa chwila się zdarzyła, nie dotyczyła ona podwiązek.
— Ach tak...! Mam ci wierzyć...?
— Dowód stoi przed tobą, Najjaśniejsza Pani. — James wskazał siebie. — Gdybym ją tknął, „Latający Holender” nie pozwoliłby nam wrócić do domu... — Było mu przykro patrzeć na Królową, rozczarowaną odpowiedzią. Do tego stopnia, że nawet przez jedną, głupią chwilę, chciał jej opowiedzieć o fakcie usilnych prób obdarowywania go podwiązkami przez kobiety, które dziwnym trafem uważały, że jest ich kolekcjonerem. Nie wziął żadnej.
Władczyni wstała, znudzonym wzrokiem omiatając stół.
— Słynny sztylet Rudobrodego. — Podeszła do biurka kanclerza. — Powiedz mi, panie bosmanie, co on robił pośród świecidełek...?
— Jest bogato zdobiony i niejeden kolekcjoner... — zaciął się, pod jej zaciskającymi się szczękami. — Tak naprawdę nigdy go nie chciałem...
— A może dlatego, że jestem skąpa...?!
— Najjaśniejsza Pani! — postawił się twardo. — Nie z taką myślą, dołożyłem go do skarbów!
— Sądzisz, że jestem próżna i nieczuła — powiedziała cicho.
— Nie, Najjaśniejsza Pani! — zaprzeczył gorąco i czemu później się dziwił, z takim głębokim przekonaniem, że zaskoczył i siebie i ją i otoczenie.
Zapanowało milczenie. Dość niezręczne, gdyż na twarzach Królowej i bosmana pojawiać się zaczęły rumieńce. Na ratunek podążył kanclerz.
— Sprawy Francji. Mam już raport, Królowo! — poinformował z naciskiem. — A ty, James, zabieraj mi to wszystko sprzed nosa! A w ciągu tygodnia chcę wiedzieć, co zamierzasz!
— Patent zostaje. Da mi go pan, jeśli zajdzie taka konieczność — James zebrał pozostałe przedmioty. — Będę dbał o formę. A sztylet...
— Kapitan Dracen uważa — rzekł mocno Lord — że sztylet powinien ci przypominać o rozbiciu potężnej załogi. To dzięki tobie poszła w rozsypkę i dała się pojmać byle komu! — wyraził się o Hiszpanach.
Gdy wychodził, Królowa patrzyła za nim, jakby pierwszy raz go ujrzała na oczy.
----------
Cdn.
Jeszcze tu tkwisz? Miało Cię nie być?